Gdzie dojeżdżamy do pracy?
W 2021 do pracy poza gminę zamieszkania dojeżdżało 5182,6 tys. pracowników najemnych, czyli niemal co czwarty zatrudniony. To znaczny wzrost od 2016 roku.
Główny Urząd Statystyczny, po sporym opóźnieniu, udostępnił w końcu dane o dojazdach do pracy zgodnie z wynikami spisu 2021. To badanie GUS robi co 5 lat od 2006 roku, ale zazwyczaj musi posiłkować się rejestrami administracyjnymi, które nie są aż tak dokładne jak spis.
Dobrze pokazuje to sama skala zmiany. W 2016 roku do innej gminy za pracą miało jeździć 3273,5 tys. osób. W 2021, GUS doliczył już 5182,6 tys., czyli o blisko 60% więcej. Fakt, w Polsce rośnie suburbanizacja i coraz więcej ludzi mieszka pod miastem dojeżdżając do niego do pracy, ale proces ten nie jest na tyle silny, żeby wytłumaczyć tak wielki wzrost.
Te dane dalej nie są idealne. Według nich, setki tysięcy Polaków w teorii dojeżdżają do pracy ponad 100, a nawet 150 kilometrów (w linii prostej w jedną stronę) — w rzeczywistości ci ludzie prawie na pewno mieszkają w gminach pracy lub ich okolicy, tylko zadeklarowali zamieszkanie w gminie zameldowania. Ale nawet tu widać poprawę w stosunku do danych z 2016 roku — wprawdzie tych z dojazdem ponad 150 km jest więcej (196 tys. wobec 138 tys. 5 lat temu), ale stanowią mniejszą część ogółu.
Inny przykład, dlaczego te dane są lepsze niż dane ze źródeł administracyjnych jest taki, że, przynajmniej w niektórych przypadkach, firmy z wieloma oddziałami terenowymi zostały na te oddziały rozbite. Weźmy moją gminę pochodzenia, Czerwionkę-Leszczyny. Spora część pracujących w tej gminie pracuje w kopalniach, szczególnie w KWK Knurów-Szczygłowice położonej tuż za miedzą i należącej do Jastrzębskiej Spółki Węglowej. W danych za 2016 z tej gminy najwięcej osób (1909) “dojeżdżało” właśnie do Jastrzębia-Zdroju, gdzie jest centrala JSW. Do Knurowa dojeżdżało rzekomo tylko 239 osób. Spójrzmy na dane z 2021: do Jastrzębia dojeżdża już tylko 431 osób, zaś do Knurowa aż 1772, co jest bliższe prawdzie.
Ale koniec tego wstępu dla nerdów. Spójrzmy na co ciekawsze wnioski z tych danych. Mamy w Polsce cztery miasta, do których dojeżdża ponad 100 tys. osób, 5 gmin z napływem rzędu 50-100 tys. i 27 gmin z 15-50 tys. dojeżdżających. Łącznie w tych 36 gminach pracuje ponad 1/3 wszystkich dojeżdżających do pracy.
We wszystkich miastach prócz Katowic zanotowano wzrosty — choć realistycznie, w Katowicach pewnie też był wzrost, a spadek wynika z odjęcia pracowników Polskiej Grupy Górniczej z centrali do lokalnych oddziałów.
Większość tych gmin to miasta wojewódzkie lub byłe wojewódzkie, ale trafiają się także mniejsze miasta powiatowe (Rybnik czy Mielec), a nawet dwie gminy podmiejskie z aglomeracji Poznania (Tarnowo Podgórne) i Wrocławia (Kobierzyce). Na poniższej mapie zaznaczono wszystkie przepływy między gminami krótsze niż 150 km oraz główne rynki pracy w Polsce.
Ciekawie jest porównać aglomerację Warszawy z aglomeracją śląską. Ta pierwsza, choć oczywiście jest sporo przepływów między gminami podmiejskimi, bardzo wyraźnie koncentruje się jednak w stolicy, od której promieniście odchodzą miasta wzdłuż linii kolejowych i głównych dróg. W tej drugiej z kolei mamy gigantyczną plątaninę powiązań.
Zwracam też uwagę na powiązania międzywojewódzkie. Ogółem, między województwami za pracą jeździ 454 tys. osób. W większości kraju, granica województwa jest jednak jak granica państwowa i to nie taka w strefie Schengen.
Ale są wyjątki. Od razu rzuca się w oczy silne powiązanie pogranicza województwa śląskiego i małopolskiego. Małopolanie chętnie pracują w śląskim: dojeżdża tam ich 31,8 tys. (w drugą stronę tylko 14,6 tys.). Drugi takie miejsce to obszar między Łodzią a Warszawą — z łódzkiego do mazowieckiego dojeżdża 26,5 tys. osób (w drugą stronę ledwie 5,5 tys.). Wreszcie trzecie takie miejsce to okolice Kępna w Wielkopolsce. Tabela poniżej pokazuje przepływy między województwami.
Spojrzeć możemy też na największe strumienie dojazdów. W porównaniu do 2016 roku (i wszystkich lat poprzednich) mamy zmianę na pozycji lidera — relację z Sosnowca do Katowic wyprzedziła relacja z Gdyni do Gdańska. W zestawieniu relacji powyżej 5 tys. dojeżdżających zdecydowanie przeważają Warszawa i aglomeracja śląska, z Poznaniem jako (dość dalekim) trzecim graczem.
Wreszcie, ciekawie jest spojrzeć na relacje między gminami leżącymi ponad 150 km w linii prostej od siebie. Jak wspomniałem wcześniej, choć w teorii jest możliwe dojeżdżanie w taki sposób w sposób hybrydowy albo nawet codziennie, to w rzeczywistości jednak jest to raczej dobra miara tego, ile niezarejestrowanych mieszkańców mieszka w największych polskich miastach.
Bez zaskoczenia, najwięcej takich osób — i to z ogromnym marginesem — jest w Warszawie. W stolicy więcej niż co czwarty “dojeżdżający” mieszka (a może raczej podaje, że mieszka) ponad 150 km od Warszawy. Możemy też sprawdzić, skąd ci ludzie są. Co ciekawe, najwięcej jest ich nie ze ściany wschodniej, ale z województw śląskiego (15,3 tys.), wielkopolskiego i dolnośląskiego (po 11,2 tys.).
Wspaniała robota, ani dodać, ani ująć.
Tu, w Rosji, też mamy do czynienia z "dojazdami" z daleka. O ile pamiętam z Kałmucji do Moskwy "dojeżdża" aż 6% siły roboczej. No i w tych regionach, gdzie liczba "dojeżdżających" do Moskwy, obwodu moskiewskiego, Petersburgu i obwodu leningradzkiego jest wyższa - tym mniejszy jest międzyspisowy ubytek ludności.
województwo lubelskie i lubuskie są zamienione miejscami