Gdzie jest najwięcej i najmniej Polaków?
Mniejszości narodowe i etniczne stanowią coraz większą część ludności Polski, ale statystyka publiczna udaje, że tego nie zauważa
Główny Urząd Statystyczny opublikował nowe dane o składzie narodowościowo-etnicznym kraju według wyników Narodowego Spisu Powszechnego 2021. Ogółem na 38.036.118 mieszkańców Polski, praktycznie wszyscy, bo 98,83% było Polakami. W całym kraju jest tylko jedna gmina - Puńsk w woj. podlaskim - gdzie mniej niż 50% mieszkańców zadeklarowało narodowość polską (39,32%). W Puńsku większość mieszkańców stanowią Litwini.
W NSP2021 można było jednak zadeklarować więcej niż jedną narodowość lub grupę etniczną. Tak więc, mimo że tylko 441 tys. mieszkańców Polski nie zadeklarowało polskiej narodowości, to wszystkie mniejszości narodowe i etniczne zadeklarowało ponad trzy razy więcej osób - 1.404.773 osób, z czego najwięcej: śląską (596 tys.), kaszubską (180 tys.) i niemiecką (144 tys.). Jeśli spojrzymy na rozkład przestrzenny tych deklaracji to wyraźnie widać trzy główne obszary zamieszkiwane przez mniejszości narodowe i etniczne: Górny Śląsk, Kaszuby i Podlasie.
Co ciekawe, o ile Ślązacy i Niemcy na Śląsku i Białorusini na Podlasiu często podawali te narodowości bez narodowości polskiej, to w przypadku Kaszubów prawie wszyscy czuli się jednocześnie Polakami — co widać na tych mapach.
Oprócz tych trzech mniejszości przekraczających 100 tys. deklaracji, są jeszcze trzy kolejne przekraczające 50 tys.: ukraińska (82 tys.), białoruska (57 tys.) i… angielska (54 tys.). W przypadku tej ostatniej widać dobrze, że “Anglicy” w Polsce są rozrzuceni po praktycznie całym kraju.
W tym momencie warto się jednak na chwilę zatrzymać. Skąd w Polsce powiatowej wzięli się ci Anglicy? I czemu na mapach nie “świecą się” wielkie miasta jak Warszawa czy Wrocław, gdzie wyraźnie słychać, a często nawet gołym okiem widać dziesiątki tysięcy nie-Polaków?
Oczywiście dochodzimy tutaj do standardowego problemu polskiej statystyki demograficznej — używania kompletnie nieadekwatnej do rzeczywistości “definicji krajowej liczby ludności”.
Co to oznacza? Otóż polskie państwo, w tym Główny Urząd Statystyczny, udaje, że setki tysięcy Polaków, którzy 20 lat temu (a często nawet wcześniej) wyjechali na stałe za granicę, ale w Polsce się nie wymeldowali, dalej jest mieszkańcami Polski “czasowo” przebywającymi za granicą i dodaje ich do oficjalnej liczby ludności. Z drugiej strony, setki tysięcy imigrantów mieszkających w Polsce na różnego rodzaju wizach pracowniczych czy edukacyjnych do liczby ludności Polski nie jest wliczana, bo nie mają pozwolenia na pobyt — mimo, że wiele z nich mieszka w naszym kraju już od lat. Bardzo ciekawy raport ma o tym problemie Fundacja Batorego.
Przyjmując takie definicje, trudno się dziwić, że Johnny z Sheffield, syn Polaków z Tarnobrzega, który w Polsce jest raz w roku na wakacjach u dziadków, ale jest zameldowany u nich, żeby mieć europejską kartę zdrowia, zasila szeregi (teoretycznych) angielskich imigrantów w naszym kraju, zaś w całym kraju GUS doliczył się tylko 82 tys. Ukraińców, mimo że więcej pracowało ich w samej stolicy.
Główny Urząd Statystyczny na potrzeby statystyki międzynarodowej oblicza jednak bardziej realną liczbę ludności (nazywaną przez nich liczbą rezydentów), poprzez oszacowanie emigracji z Polski i imigracji do Polski. Niestety, dane narodowościowe nie są dostępne w takim przekroju, ale możemy zrobić pewną estymację. W tym celu, od oficjalnej liczby mieszkańców odejmiemy emigrantów (zakładając w uproszczeniu, że Polacy i nie-Polacy emigrują w podobnym stopniu), a dodamy imigrantów (zakładając, że wszyscy nie są Polakami).
W takim ujęciu mapa narodowo-etniczna Polski nie zmienia się może jakoś diametralnie (nadal najbardziej nie-polskim regionem jest Górny Śląsk), ale różnice są niepomijalne. Przykładowo, najmniej polskim powiatem jest położony w zagłębiu sadowniczym powiat grójecki na Mazowszu (19,5% mieszkańców nie jest Polakami) — dla porównania, w oficjalnych danych GUS ten powiat jest w 99,12% zamieszkany przez Polaków. To ogromna różnica!
Wśród miast mających ponad 100 tys. mieszkańców najmniej polskie są znów te górnośląskie: na czele jest Rybnik (12,2% nie-Polaków, 26,8% mniejszości), potem Ruda Śląska, Chorzów, ale czwarty jest już Wrocław z 10-procentowym udziałem osób narodowości innej niż polska — to wzrost z 3,55% wg oficjalnych danych GUS. Dane dla innych najbardziej nie-polskich miast przedstawia tabela poniżej.
Ogółem, na 38,023 mln realnych mieszkańców Polski, 36,164 mln (95,1%) deklarowało narodowość polską, zaś 2,788 mln (7,3%) deklarowało inną narodowość, razem z polską lub bez niej. To wyraźna różnica w stosunku do danych oficjalnie podanych, które na 38,036 mln ludności wg definicji krajowej doliczyły się 37,591 mln Polaków (98,8%) i 1,405 mln nie-Polaków (3,7%).
Jeszcze bardziej wyraźna jest ta różnica w miastach na prawach powiatu. Tam już tylko 93,1% mieszkańców jest Polakami, a blisko 10% jest innej narodowości. Tymczasem w strategiach demograficznych rząd będzie udawał, że Polakami jest prawie każdy (98,5%) mieszkaniec największych miast.
Jeśli nie chcemy, żeby za 20 lat w polskich miastach powstały getta jak we Francji, musimy odejść od nierzetelnych danych GUS-u i uświadomić sobie, że już dziś spora część mieszkańców polskich miast nie jest Polakami i wymaga działań integracyjnych.
Podlasie jest wielce specyficzne pod tym względem. Ale podlaskość, to nie jest przynależność Białoruska. Z koleżanką nagrałyśmy mini opowieść po polsku i w dialekcie. I mnie to wzrusza. Po prostu. https://youtu.be/ddB-kV9IZ2U