Jakie są w Polsce aglomeracje?
Pozornie łatwe pytanie, a odpowiedź wcale nie jest taka oczywista. W tym poście opiszę, jak będę w moich analizach definiował aglomeracje i dlaczego.
Przy okazji mojego ostatniego wpisu o migracjach do aglomeracji miejskich, wiele osób w komentarzach na Facebooku pytało (lub wręcz oburzało się) jak wyznaczyłem granice aglomeracji miejskich i dlaczego te aglomeracje, a nie inne. To dobre pytanie, a odpowiedź była niesatysfakcjonująca: wziąłem miasta wojewódzkie i wyznaczyłem aglomeracje “na czuja”, głównie biorąc powiaty sąsiadujące z danym miastem i niektóre dalsze, o ile miały jako-taką gęstość zaludnienia.
Takie podejście wziąłem dlatego, że, co swoją drogą dość negatywnie zaskakujące, w Polsce nie ma oficjalnej delimitacji aglomeracji miejskich. Główny Urząd Statystyczny tym zagadnieniem się w ogóle nie interesuje, zaś Polska Akademia Nauk i za nią różnorakie ministerstwa mają wiele różnych delimitacji, z których żadna nie jest tą standardową.
W Eurostacie jest już lepiej. Europejski urząd statystyczny wyznacza tzw. funkcjonalne obszary miejskie (functional urban area - FUA), czyli (w uproszczeniu) miasta powyżej 50 tys. mieszkańców wraz z gminami, z których min. 15% pracujących dojeżdża do takiego miasta. Te FUA-y zdają się dość dobrze oddawać granice aglomeracji (choć nie wszędzie, np. Rybnik jest osamotnioną wyspą, zaś gminy powiatu rybnickiego zostały przypisane do Katowic — prawdopodobnie z powodu wadliwego sposobu przypisywania dojazdów do pracy w danych GUS z 2011), mają jednak jedną ogromną wadę: są delimitowane na poziomie gmin, a nie powiatów.
Teoretycznie to powinna być zaleta (dokładność), ale ogromna część danych publikowanych przez GUS nie jest dostępna na poziomie gmin, więc takie granice przydają się tylko do oglądania na mapie — jak poniżej.
Eurostat zdaje sobie chyba sprawę z takiego stanu rzeczy, bo następnie takie obszary są nanoszone na mapę podregionów (NUTS-3) i wyznacza się obszary metropolitarne w taki sposób, że za obszar metropolitarny uznaje się podregion lub kilka podregionów, które łącznie mają min. 250 tys. mieszkańców, a przynajmniej połowa z nich mieszka w funkcjonalnym obszarze miejskim.
W teorii ma to sens, jednak w praktyce coś jednak poszło nie tak. Jeśli spojrzymy na mapę tych obszarów metropolitarnych, zobaczymy, że w Polsce obszary metropolitarne Olsztyna czy Kielc obejmują pół województwa (mimo, że FUA ogranicza się do najbliższych gmin), zaś ten Wrocławia (czy Szczecina) nie przekracza granic miasta (mimo, że na mapie FUA sięga daleko na przedmieścia). Dodatkowo, warunek min. 250 tys. osób w aglomeracji sprawia, że wiele mniejszych miast znika z mapy.
Postanowiłem więc stworzyć własną delimitację. W tym celu przyjąłem metodologię będącą miksem tej z Eurostatu, wyznaczającej FUA, oraz amerykańskiej, z US Census Bureau, wyznaczającej metropolitalne obszary statystyczne (metropolitan statistical area - MSA). Do wyznaczenia obszarów metropolitarnych (OM) zastosowałem następujący algorytm:
Identyfikacja powiatów, w których są gminy miejskie mające łącznie ponad 50 tys. mieszkańców i te obszary miejskie stanowią ponad 50% ludności powiatu — to powiaty-rdzenie dla obszarów metropolitarnych.
Następnie obliczyłem, które z pozostałych powiatów wysyłają co najmniej 10% swojej siły roboczej do pracy w powiecie-rdzeniu lub w których co najmniej 10% zatrudnionych przyjeżdżają z powiatu-rdzenia.
To dało mi pierwszą iterację obszarów metropolitalnych. W tej iteracji wiele “naturalnych” OM było jednak poszatkowanych na mniejsze, na przykład w aglomeracji śląskiej praktycznie każde miasto było w teorii swoim własnym OM. Dodatkowo, było kilka miast (np. Chełm), które same w sobie załapały się na definicję OM, ale już nawet okalający powiat — nie. Powtórzyłem więc ten algorytm od początku, tym razem zamiast powiatów jako podstawę biorąc OM, a dodatkowo usuwając samotne miasta.
Ta druga iteracja dała mi już znacznie lepsze, choć dalej nie idealne wyniki. Przykładowo, we wspomnianej aglomeracji śląskiej, dalej były trzy OM: wokół Gliwic, Katowic i Dąbrowy Górniczej. Znów powtórzyłem więc algorytm.
Po tym trzecim powtórzeniu, OM wyglądają już znacznie bardziej naturalnie, a co więcej, to samo wynika z danych — nie ma już aglomeracji, z których min. 10% pracowników wyjeżdża do drugiej aglomeracji lub na odwrót.
Oczywiście, nadal są pewne obszary, gdzie granice wydają się cokolwiek dyskusyjne. Na przykład powiat goleniowski niedaleko Szczecina nie “łapie się” na jego OM, zaś powiat tczewski dość daleko od Gdańska należy do tego OM. Ale tak już wyszło z danych.
Na początek warto podać kilka podstawowych danych. Mamy 6 aglomeracji mających ponad 1 mln mieszkańców, z czego największa jest warszawska. Najwyższą gęstość zaludnienia w całym kraju ma jednak aglomeracja katowicka - blisko 700 os./km kw.
Powyżej 0,5 mln mieszkańców ma 5 aglomeracji, w tym jedna aglomeracja niewojewódzka — moja rodzinna aglomeracja rybnicka. To swoją drogą aglomeracja o drugiej najwyższej gęstości zaludnienia.
Następnie mamy 12 aglomeracji mających ponad 250 tys. mieszkańców. Tu jest już więcej miast niewojewódzkich, w tym kilka tworzących konurbacje (Ostrowiec Świętokrzyski, Skarżysko-Kamienna i Starachowice oraz Głogów, Lubin i Polkowice).
Między 150 tys. a 250 tys. mieszkańców ma 15 aglomeracji, w tym najmniejsze aglomeracje miast wojewódzkich. Tutaj powoli wchodzimy w obszar dyskusyjnych aglomeracji - bo czy np. Zamość, z gęstością zaludnienia poniżej średniej krajowej, faktycznie tworzy aglomerację?
Wreszcie, kolejne 15 aglomeracji ma mniej niż 150 tys. mieszkańców. Te aglomeracje w większości składają się z jednego tylko powiatu i to często słabo zaludnionego. Szczególnie widać to w przypadku Ostrołęki, której “aglomeracja” ma niższą gęstość zaludnienia nie tylko niż średnia krajowa, ale nawet niż obszary pozaaglomeracyjne w kraju.
Ogółem obszary aglomeracyjne skupiają 59% ludności Polski oraz 69% pracujących. Mają średnią gęstość zaludnienia 2x wyższą niż średnia dla kraju.
Mimo tych pojedynczych wyników wzbudzających pewne niedowierzanie, jestem zadowolony z tej analizy i będę te granice wykorzystywał w kolejnych analizach na tym blogu i na profilu. Ciekaw jestem waszego zdania.
Nie zgodziłbym się z rozdzieleniem aglomeracji Głogów-Lubin-Polkowice z aglomeracją Legnicką.
Od lat funkcjonuje nazwa Legnicko-Głogowski Okręg Miedziowy obejmująca obie przedstawione w tekście aglomeracje. Z racji dobrego połączenia komunikacyjnego, skupienia wokół jednej branży przemysłu, a także funkcjonowaniu jednostek KGHM w każdym z miast - codziennie tysiące osób podróżują do pracy pomiędzy największymi miastami regionu. Miasta połączone są drogą szybkiego ruchu S3 oraz linią "szybkich" kolei. W związku z działaniem w obrębie jednego przemysłu uznałbym określenie Legnicko-Głogowski Okręg Miedziowy za lepiej oddający realia tego obszaru.
Czym w istocie rzeczy jest aglomeracja? Sama nazwa sugeruje, że to jest zlepek (aglomeracja) licznych miast i wsi, który (zlepek) powstał w wyniku rozrostu urbanistycznego. To ma być tzw. "urban area". Zatem o tym, jakie są granice aglomeracji decydujemy na podstawie analizy zdjęć satelitarnych.
Jest takoż podejście mniej rygorystyczne, które zakłada, że są elementy ukształtowania przestrzennego które są typowe dla stref podmiejskich - osiedla, działki, strefy industrialne, oczyszczalnie, śmietniska, cmentarze, lotniska, letniska, pola golfowe itp. Nawet wsie zmieniają swój charakter i są miejscem zamieszkania commuterów tzn tych, którzy pracują w mieście lub, na odwrót, mieszkają w mieście, ale wyjeżdżają na wieś na weekendy lub wakacje. I tu możemy polegać na analizie zdjęć satelitarnych oraz map kadastralnych, te ostatnie są szczególnie przydatne, bo podają informacje co do przeznaczenia parcel, oraz wskazują parcele przeznaczone na zainwestowanie podmiejskie (planowane osiedla).
I tylko trzecie podejście, które polega na definicji obszaru metropolitalnego, oparte jest na statystykach demograficznych. Są tu co najmniej trzy warstwy informacyjne: odsetek pracujących w centrum aglomeracji, gęstość zaludnienia oraz bilans migracji wewnętrznych (krajowych) oraz zagranicznych. Odsetek dojeżdżających do pracy generalnie wynosi kilkanaście procent lub więcej, gęstość zaludnienia powinna być znacznie wyższa od średniej pozaaglomeracyjnej w danym regionie (w Małopolsce jeden poziom, a na Mazurach i Podlasiu inny), no i w sprawie migracji zakładamy że tereny aglomeracyjne wchłaniają migrantów z zewnątrz (krajowych i zagranicznych) oraz ze rdzenia danej aglomeracji.
Poleganie na samym odsetku dojeżdżających, moim zdaniem, nazbyt upraszcza problem definiowania granic aglomeracji (lub raczej obszaru metropolitalnego).