Demograficzny zmierzch Górnego Śląska
Aglomeracja śląska, a za nią cały region Górnego Śląska, dramatycznie się wyludnia. Jaka jest sytuacja dzisiaj i czy można ten proces zatrzymać (a nawet odwrócić)?
Świeżo ogłoszone wyniki Narodowego Spisu Powszechnego 2021 potwierdziły dość spodziewany trend - wyludnia się (z niewielkimi wyjątkami) cała Polska powiatowa, zaś jak na drożdżach rosną “TOP5” aglomeracje: Warszawa, Kraków, Wrocław, Poznań i Trójmiasto (rosną także jeszcze Białystok i Rzeszów, przy czym wydaje się, że ten wzrost szybko napotka na swoje granice - więcej na ten temat napiszę w przyszłości).
Ciekawymi przypadkami są jednak Łódź i GOP (będę używał tej nazwy jako powszechnie rozpoznawanej i łatwej w wymowie, w przeciwieństwie do “Metropolii GZM”). To duże jak na skalę Polski aglomeracje miejskie, które jednak dotyka znaczna depopulacja. Podstawowe przyczyny są tu dość podobne - zarówno Łódź jak i GOP to młode miasta, powstałe na bazie przemysłu który albo niemal kompletnie zaniknął (Łódź) albo dogorywa (GOP). W przyszłych postach napiszę nieco więcej o Łodzi o tym, jak moim zdaniem to miasto w perspektywie 10-15 lat “wyjdzie na prostą”, natomiast dzisiaj pochylę się nad GOPem - regionem, który jest mi bliski sercu, ponieważ jestem Ślązakiem i wychowałem się niedaleko tamtejszych miast.
Jak jest z demografią w GOP?
Stan ludności
Przyznam szczerze, że wyniki spisu powszechnego w kontekście GOP-u przekroczyły moje najczarniejsze wizje. Spodziewałem się wprawdzie spadku liczby ludności i urealnienia ogólnej ludności w dół na poziomie aglomeracji, ale jednocześnie łudziłem się, że przynajmniej w Katowicach i Gliwicach ludność wg spisu będzie wyższa niż wg bilansu ludności.1 Rzeczywistość jest jednak brutalna - żadne z miast GOP nie ma więcej mieszkańców niż wg bilansu, a porównując do poprzedniego spisu, ubytek ludności jest wręcz większy niż w poprzednim okresie międzyspisowym dla niemal wszystkich powiatów GOP-u. Jest to o tyle ważne, że lata 2000-2006 wydawały się być, przynajmniej pod kątem gospodarczym, najczarniejszymi latami dla GOP, a teraz miało już być tylko lepiej.
Szczególnie szokujące są przykłady Zabrza i Bytomia. Zabrze ma o ponad 12 tys. mieszkańców mniej niż sugerowałby bilans ludności i jest już miastem ledwie 158-tysięcznym - o blisko 50 tys. mniej niż na początku lat 90-tych. W Bytomiu doliczono się ponad 10 tys. mniej osób niż być powinno być - populacja spadła do 153 tys., o blisko 90 tys. mniej niż pod koniec lat 80-tych.2 Ogółem 14 głównych miast aglomeracji śląskiej straciło ponad 163 tys. mieszkańców od 2011 roku, a ludność straciły nawet powiaty ziemskie okalające te miasta (-3,6 tys.), co jest o tyle ważne, że lokalni politycy pytani o to, czemu ich rzekomo świetnie prosperujące miasta masowo tracą mieszkańców odpowiadają, że to dlatego, że ludzie przenoszą się pod miasto.
Ponieważ o mniej więcej tyle samo mieszkańców w tym czasie wzrosła ludność Warszawy (a o kolejne dusze także otaczające Warszawę powiaty), nie można już nawet powiedzieć, że gdyby miasta GOP połączyć w jedno miasto, to byłoby to największe miasto Polski.
Kto jeszcze w GOP mieszka?
Liczba ludności to jedno, ale jaka to ludność to drugie. A tutaj sytuacja jest jeszcze gorsza. Piramida ludności GOP przypomina tę dla Polski, to znaczy dalej wyraźne są wyże demograficzne: powojenny (1946-61) i jego echo w latach 1975-88. Widoczny jest też drastyczny spadek urodzeń począwszy od lat 90-tych, trwający aż do ok. 2005 roku, kiedy dzietność nieco odbiła.
W prostszych słowach oznacza to tyle, że podobnie jak całej Polski, demografia GOP-u jest w bardzo kiepskiej sytuacji, kiedy wielotysięczne roczniki powojenne przechodzą na emeryturę, ich dzieci powoli przestają być młode i dynamiczne na rynku pracy, zaś dzieci tych z kolei (wnuków pokolenia powojennego) po prostu nie ma. Zakładając średnie dla Polski przejście na emeryturę w wieku 63 lat, w tym roku w GOP przejdzie na nią delikatnie ponad 40 tysięcy osób. Dla porównania, pełnoletność w GOP w tym roku osiągnie mniej niż połowa liczby przechodzących na emeryturę - nieco poniżej 20 tys.
Demografia GOP-u jest wyjątkowo tragiczna
Można by rzecz - no trudno, GOP leży w Polsce i cała Polska mierzy się z tymi problemami. I jest to prawda, ale jednocześnie nie wszędzie jest tak źle.
Na południu Polski tradycyjnym konkurentem GOP-u w przyciąganiu migrantów i inwestycji jest Kraków — miasto znacznie większe od którekolwiek z miast GOP, ale jednocześnie znacznie mniejsze niż one wszystkie razem. Kraków jest jednym z największych wygranych ostatnich lat, co ma swoje odzwierciedlenie w szybko rosnącej liczbie ludności, która według danych spisowych przekroczyła 800 tysięcy mieszkańców (a doliczając imigrantów zza granicy i studentów, możliwe, że przekracza nawet 900 tys.).
Porównanie liczby ludności wg wieku w GOP i Krakowie jest wręcz uderzające. Kraków ma obecnie 45% liczby ludności GOP-u liczonego jako 14 głównych miast. Ale to tylko dlatego, że GOP ma mnóstwo ludzi w wieku produkcyjnym niemobilnym (45-60/65), którzy przyprowadzili się do GOP w latach 80-tych i na początku lat 90-tych. Jeśli spojrzymy na dwudziestolatków, czyli grupę, która migruje teraz, widzimy masowy exodus do Krakowa. W grupie starszych dwudziestolatków, czyli tych po studiach, którzy rozpoczynają pracę zawodową lub dostają pierwsze awanse, Kraków ma niemal 70% stanu ludnościowego GOP.
W Krakowie najliczniejszą grupą są osoby mające około 25-30 lat, potem te mające około 35-40 lat, a dopiero potem - i to daleko, z około 1/3 mniej osób w roczniku - sześćdziesięciolatki. W GOP najliczniejsi są ci w wieku 35-40, ale bliską drugą w kolejności grupą są sześćdziesięciolatki, a dopiero potem pokolenie urodzone na początku lat 90-tych, przy czym jest ich wyraźnie mniej. Widać to też w liczbie dzieci - tych najmłodszych jest już w Krakowie tylko o 40% mniej niż w GOP.
Jeśli ten trend, a także trend migracyjny się utrzyma, można spodziewać się, że już w okolicach 2040 roku więcej dwudziestolatków będzie w Krakowie niż w GOP — ostatni raz taka sytuacja miała miejsce w okolicach 1880 roku, czyli w czasach, kiedy nie było jeszcze radia, a na Górnym Śląsku ciągle można było budować domy z drewna.
To co się tam dzieje?
Żeby zrozumieć, co się dzieje z demografią GOP, trzeba zrozumieć, co sprawia, że miasta rosną. To, co teraz napiszę będzie pewnym uproszczeniem, ale od przynajmniej 100 lat większość dużych miast charakteryzuje się tym, że dzietność jest w nich zbyt niska do utrzymania stanu populacji i muszą one łatać dziury w demografii poprzez zasysanie młodych ludzi z innych obszarów. W Europie Zachodniej to najpierw były tereny wiejskie tych krajów, potem sąsiednie kraje gorzej rozwinięte (np. we Francji i Niemczech w latach 50-tych i 60-tych osiedliło się wielu Włochów), a od lat 70-tych do dzisiaj jest to import ludności z krajów globalnego południa, szczególnie biedniejszych krajów Bliskiego Wschodu i Afryki.
Dobrze obrazuje to ta mapa dzietności w europejskich regionach w 1980 roku, a więc już po wygaśnięciu powojennego boomu (który był pewnym wyjątkiem - większe miasta, a nawet całe kraje jak Austria czy Niemcy, miały dzietność poniżej zastępowalności pokoleń już w latach międzywojennych). Praktycznie wszystkie największe miasta i wysoko zurbanizowane regiony (z wyjątkiem Madrytu i Lille) są wyraźnie poniżej poziomu naturalnej zastępowalności pokoleń. Jest tak nawet w Polsce, która wtedy miała bardzo wysoką dzietność jak na Europę.
Jeśli spojrzymy dzisiaj na rozsądnie rosnące miasta europejskie to zobaczymy:
dzietność na poziomie ok. 1,5-1,6 dzieci na kobietę
mocno dodatnie saldo migracji wewnętrznej i zagranicznej
wynikający z tej migracji dodatni przyrost naturalny — nie spada drastycznie poniżej zera, bo nawet przy stosunkowo niskiej dzietności liczba nowych młodych kobiet jest na tyle duża, że wyraźnie przeważa liczbę osób starszych
Taka sytuacja (przed koronawirusem - COVID spowodował wzrost zgonów) panuje na przykład w Warszawie, Krakowie czy Berlinie.
Tymczasem w GOP brakuje każdego z elementów tej układanki. Po urealnieniu liczby ludności, dzietność w GOP można oszacować na mniej więcej 1,35. Saldo migracji wewnętrznych jest wyraźnie ujemne (-1/1000 mieszk.), a nawet napływ imigrantów z zagranicy jest znacznie mniejszy niż w innych regionach kraju.
Zaś ponieważ dzietność jest niska i nie ma młodych kobiet, liczba urodzeń jest bardzo mała — w Katowicach jest o 25% mniej urodzeń niż w podobnym ludnościowo Białymstoku, a w podregionie katowickim (Katowice, Ruda Śląska, Siemianowice, Świętochłowice, Chorzów i Mysłowice), który ludnościowo plasuje się między Wrocławiem a Krakowem, jest ich odpowiednio o 20% i o 1/3 mniej.
Jeśli spojrzymy na wykres zgonów i urodzeń w GOP to zobaczymy, że praktycznie nie widać na nim odbicia w dzietności w okolicach 2016 roku, jaki na kilka lat zanotowano w całym kraju - zwyczajnie nie było już kim robić dzieci. Dodajmy do tego, że ludzie, którzy w latach 50-80 napływali do GOP w poszukiwaniu pracy, dzisiaj są już mocno starzy i powoli umierają, pogłębiając kryzys demograficzny. Sytuację tylko przyspieszyła epidemia koronawirusa.
Co na to lokalne elity?
Osobiście uważam, że zdecydowanie najgorsza w całej tej sytuacji jest jednak postawa lokalnych elit. W innych wyludniających się (i to słabiej!) regionach w Polsce i Europie, a coraz częściej także na szczeblu krajowym w Polsce, wyzwania demograficzne zyskują poważne miejsce w debacie publicznej. Dość powiedzieć, że nawet skrajnie prawicowi publicyści jak Rafał Ziemkiewicz pogodzili się z potrzebą zwiększenia imigracji do Polski.
Tymczasem w GOP trwa festiwal zaprzeczania rzeczywistości.
Marcin Krupa, prezydent Katowic, zapytany przed radnego Łukasza Borkowskiego o komentarz do wyników spisu (Katowice straciły największą część ludności ze wszystkich miast wojewódzkich), zaczął opowiadać o “użytkownikach miasta”, których jest “o 60-70 tys. więcej niż osób zameldowanych”. Otóż nie — więcej “użytkowników miasta” było w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu, Poznaniu i innych miastach. W Katowicach “użytkowników miasta” było mniej niż zameldowanych, co pokazał spis (mimo wszystkich swoich niedoskonałości).
Kazimierz Karolczak, szef “Metropolii GZM” stwierdził, że receptą na kryzys demograficzny jest stworzenie jednego miasta z miast i gmin aglomeracji, a przynajmniej jednego powiatu metropolitarnego. Powołał się przy okazji na Warszawę, której układ osadniczy jest według niego bardzo podobny do tego w GOP — jest to oczywista nieprawda, którą potrafi obalić każde dziecko po piątej klasie podstawówki (jeśli podstawa programowa z przyrody z początku lat 2000 pozostała po zmianach w edukacji w ostatnich latach).
Ale to nie tylko politycy. Lokalni dziennikarze też włączyli się w coś, co w anglojęzycznym języku internetu można by nazwać “a festival of cope” (w wolnym tłumaczeniu: szukanie choćby najmniejszych pozytywów za wszelką cenę). W nowym portalu informacyjnym dla GOP dziennikarka Katarzyna Pachelska zauważa, że GOP wprawdzie się kurczy, ale co ważne, nadal jesteśmy więksi do Warszawy. Szkoda tylko, że nie zdaje sobie sprawy, że “Metropolia GZM” obejmuje obszar blisko 5 razy większy od stolicy — gdyby do Warszawy też doliczyć przedmieścia, sytuacja szybko się drastycznie odwraca.
Jak odwrócić ten trend?
Obawiam się, że uczciwa odpowiedź brzmi: nie da się, przynajmniej w najbliższych latach. Ale można działać na rzecz zahamowania tego trendu i liczyć na to, że te działania przyniosą efekty w perspektywie 20-30 lat.
Uczelnie muszą być dobre i w mieście
Pomijając migrację zagraniczną i powojenne przesiedlenia i zaludnianie ziem zachodnich, Polacy są nacją dość osiadłą. Przytłaczająca większość z nas mieszka niedaleko miejsca, w którym dorastaliśmy, o ile nie w tym samym domu. Przed pandemią, rocznie miejsce zamieszkania zmieniało około 350-450 tys. osób i w zdecydowanej większości były to przeprowadzki związane z budową lub kupnem nowego domu czy mieszkania albo zawarciem związku małżeńskiego.
Jest jednak grupa dziesiątek tysięcy ludzi, którzy zmieniają swoje miejsce zamieszkania z innego powodu - pójścia na studia. Po ukończeniu studiów w danym ośrodku, większość osób osiada w tym mieście lub jego najbliższej okolicy. Ci młodzi ludzie nakręcają wzrost ludnościowy miast z kategorii Top 5, a także Rzeszowa i Białegostoku, które — choć mniejsze i oferujące gorsze płace i uczelnie — są jedynymi większymi miastami w swojej okolicy. Nawet Toruń dzięki UMK jest w znacznie lepszej sytuacji demograficznej niż większa Bydgoszcz.
W przypadku GOP te przyciąganie młodych ludzi jest jednak znacznie słabsze. Uczelnie w GOP przyciągają studentów praktycznie tylko z samego GOP i ewentualnie reszty województwa śląskiego.
Nawet jednak o tych studentów konkurują z silnymi ośrodkami akademickimi: Krakowem i Wrocławiem. Regionalne Obserwatorium Terytorialne województwa śląskiego badało potencjał akademicki śląskiego i określiło, że na w 2015 na 119,8 tys. studentów w śląskim tylko 19,1 tys. pochodziło z innych województw, a 1,3 tys. z zagranicy (17%). Dla porównania, w samym tylko małopolskim studiowało wtedy 16,8 tys. studentów ze śląskiego.
Trudno się dziwić takim wynikom. Śląskie uczelnie prezentują słaby poziom, a co za tym idzie, nikły prestiż. W rankingu Perspektyw, Uniwersytet Śląski zajmuje 8. miejsce, daleko w punktacji za czołowymi ośrodkami akademickimi. Politechnika Śląska radzi sobie lepiej wśród uczelni technicznych (6. miejsce), ale jak na większości uczelni technicznych, struktura płci jest tam wyraźnie zachwiana - upraszczając, przyszłe partnerki inżynierów PŚ studiują w Krakowie i Wrocławiu i to chłopcy będą się do nich przeprowadzać, a nie one do nich. Moja alma mater, Uniwersytet Ekonomiczny w Katowicach, kilka lat temu dumnie chwaliła się, że jest “5. najlepszą uczelnią ekonomiczną w kraju”, zręcznie pomijając, że ogółem takich uczelni jest 6. W tym roku UE Katowice dalej jest numerem 5, ale ex aequo na ostatnim miejscu ze swoim krakowskim odpowiednikiem. Na kandydatów nie może narzekać Śląski Uniwersytet Medyczny, z tym że jego nieoficjalny przydomek, Śląski Uniwersytet Turystyczny (z powodu rozrzucenia wydziałów po całym GOP, często 1,5 godziny jeden od drugiego komunikacją publiczną), nie wpływa pozytywnie na wspomnienia ze studiów.
Warto przy okazji wspomnieć kolejny powód, dla których śląskie uczelnie są mało popularne — życie studenckie niemal nie istnieje. Przyczyn jest kilka: większość studentów dojeżdża z domów rodzinnych rozsianych po aglomeracji, ale też same wydziały są porozrzucane po całym GOPie. Moja kuzynka studiująca chemię na UŚ nie byłaby w stanie uczęszczać na studia gdyby nie miała auta, bo notorycznie ma jedne zajęcia w Katowicach, a kolejne w Chorzowie, a następne jeszcze gdzie indziej. Nie pomaga, że komunikacja miejsca w GOP jest żenująca.
Od wielu lat mówi się o budowaniu kampusu w Katowicach wzdłuż Rawy, jednak co rusz kolejne uczelnie torpedują te plany budując kampusy i budynki bez ładu i składu w Chorzowie, Sosnowcu, a nawet innych miastach. Co szczególnie niszczące, akademiki katowickich uczelni zlokalizowane są dosłownie w lesie, w sennej dzielnicy Ligota, bez nawet dobrego dojazdu do centrum miasta. Nie dziwi więc, że są tak niepopularne, że prywatni inwestorzy zaczęli budować akademiki w centrum (znacznie jednak droższe), zaś te w Ligocie zaadaptowano niedawno dla uchodźców z Ukrainy.
Pewną nadzieję daje raczkujący program wsparcia młodych naukowców finansowany przez “Metropolię GZM”. Ale to za mało, za późno i zwrot z inwestycji nie jest jeszcze udowodniony.
Błagam, zadbajmy o estetykę miast!
Kolejna rzecz, która rzuca się w oczy po przyjeździe do którekolwiek miasta GOP (może z wyjątkiem Gliwic, które w ostatnich latach poczyniły ogromne postępy) to ogromny stopień zaniedbania miast w porównaniu z innymi aglomeracjami Polski.
Chodzi nie tylko o szare, brudne elewacje kamienic, ale także o utrzymanie porządku i równe chodniki. Miasta GOP potrafią utrzymać drogi w nieskazitelnym stanie (w tym dwie autostrady przecinające centrum Katowic — marzenie wielu Polaków), ale poruszanie się po tych miastach jako pieszy jest pełne trudności i przykrości.
Żadne miejsce nie pokazuje tego lepiej niż fragment ulicy Młyńskiej przy dworcu kolejowym w Katowicach, dosłownie kilka kroków od budynku urzędu miasta. To miejsce to najkrótsza droga z dworca kolejowego do ulicy Dworcowej i dalej Mariackiej, a także do przejścia pod torami na drugą, południową stronę miasta, gdzie położone są instytucje takie jak na przykład Urząd Marszałkowski. Około 10-12 lat temu wraz z wyburzeniem starego dworca zdecydowano się na budowę dworca autobusowego pod dworcem kolejowym oraz na budowę tunelu dla samochodów tamże. W rezultacie w centrum miasta powstał quasi-węzeł autostradowy zabierający ogromną ilość miejsca dla stosunkowo małej liczby samochodów i autobusów. Co ciekawe, do czasu zamiany ulicy Dworcowej w deptak, z powodu tego węzła na Dworcowej panował ruch lewostronny… Ale wracając do tematu. Ponieważ jezdnie zabrały tak dużo miejsca, dla pieszych pozostawiono wąziutki chodnik pomiędzy ślepą ścianą zabytkowego budynku dawnej poczty a barierką typu katowickiego oddzielającą chodnik od jezdni — jezdni, co warto wspomnieć, która służy praktycznie tylko taksówkarzom odbierającym podróżnych z dworca i pracownikom urzędu miasta. Przy tak małym ruchu można by zrobić na przykład woonerf, ale nie w Katowicach, gdzie króluje Święta Przepustowość.
Ale Katowice to i tak jedno z lepiej wyglądających miast. W Zabrzu, czyli mieście, w którym wg spisu ubyło najwięcej ludności w stosunku do szacunków, centrum miasta opiera się na dwóch głównych ulicach: Wolności i 3 Maja. Ulica 3 Maja wygląda tak:
Wybrałem ten konkretny fragment tej ulicy bo jako dziecko chodziłem tam do dentysty, a jeszcze wcześniej moja mama chodziła do szkoły policealnej w dzisiejszym budynku policji po lewej. Mogę zaświadczyć, że jakbyśmy sobie tam zrobili zdjęcie wtedy, poza samochodami nie byłoby żadnej różnicy w stosunku do stanu z 1991 czy 2001 roku.
Tak jest niemal wszędzie w GOP — przestrzeń do życia jest zwyczajnie nieprzyjemna. Co gorsza, nowe inwestycje wcale nie poprawiają sytuacji. W Katowicach w 2008 roku z fanfarą wyremontowano ulicę Mariacką, czyli katowicki odpowiednik Mazowieckiej w Warszawie. Jednak utrzymanie tej — i innych — ulic w czystości nie istnieje, przez co już dzisiaj wygląda jakby nie była remontowana od dziesięcioleci. Na rynku w Katowicach, uroczyście otwartym w 2014 roku, zamontowano płyty granitowe, a w miejscach gdzie jeździ tramwaj, wkomponowano w nie lampy mające ostrzegać przechodniów przed nadjeżdżającym pojazdem poprzez zmianę koloru na czerwony. Lampy przestały działać po miesiącu i nie działają do dzisiaj, zaś płyty chodnikowe tak się kruszą, że można sobie jakąś wyciągnąć i wziąć na pamiątkę.
Szokiem były dla mnie odwiedziny w katowickiej Strefie Kultury w lecie. Kolejne miejsce, w które zainwestowano dosłownie miliardy złotych i mające być wizytówką miasta niszczeje z powodu braku dobrego utrzymania. Schody do Międzynarodowego Centrum Kongresowego są w stanie rozpadu, zaś na Placu Wojciecha Kilara pod NOSPR nawierzchnię szpecą plamy po oleju zostawione przez (nielegalnie) zaparkowane samochody.
Nikt nie chce mieszkać w syfiatym mieście. Wrocław i Kraków też mają mniej zadbane miejsca, ale jednocześnie istnieją w nich miejsca, gdzie można wyjść i idąc na spacer nie napotkać się na żadnego żula, nie złamać nogi na ruszającej się płycie chodnikowej, usiąść na niezarzyganej ławce i podziwiać piękne odrestaurowane budynki. W GOP takie miejsca są tylko punktowe, a pomiędzy nimi znajdziemy niestety najzwyczajniejszy w świecie brud i zaniedbanie.
Praca i płaca
Wreszcie, dobre uczelnie i zadbane miasta nic nie dadzą, jeśli młodzi ludzie nie będą mieli możliwości rozwoju. A tego niestety GOP dzisiaj nie oferuje.
Lokalni politycy uwielbiają powoływać się na oficjalne statystyki pokazujące wysokie średnie płace i niskie bezrobocie. Problem w tym, że statystyki płac podawane przez GUS obejmują tylko wycinek pracujących, który w GOP ma nadreprezentację dobrze płacącego, ale schyłkowego górnictwa i hutnictwa. Z kolei bezrobocie liczy się tylko od osób aktywnie poszukujących pracy — a takich jest w GOP mało (współczynnik aktywności zawodowej w GOP jest o ok. 10% niższy niż w innych aglomeracjach).
Lepszy obraz rynku pracy daje publikacja “Wybrane aspekty systemu podatkowo-składkowego na podstawie danych administracyjnych 2018” autorstwa P. Chrostka, J. Klejdysz, M. Skawińskiego z Ministerstwa Finansów. Te opracowanie używa rzeczywistych danych administracyjnych z PIT-ów.
Dane w postaci tabelarycznej na poziomie powiatów nie są wprawdzie dostępne, ale możemy spojrzeć na przygotowane przez autorów mapy. Średnia dochodów brutto w powiatach pokazuje wyraźne wyspy bogactwa: Warszawa, Wrocław, Poznań, Kraków. Aglomeracja śląska jest nieco bogatsza niż średnia na polskiej prowincji, ale tylko nieco — a dodatkowo, w przeciwieństwie do innych dużych aglomeracji, największe miasta nie są wyraźnie bogatsze od terenów wiejskich w okolicy, ograniczając siłę zasysania mieszkańców prowincji.
GOP jest bardzo bogaty jeśli chodzi o inne dochody - te emerytów i rencistów. Wpływ mają na to oczywiście przede wszystkim emerytury górnicze (podobna wyspa bogactwa znajduje się w LGOM i w Bełchatowie). Takie wysokie dochody oznaczają jednak, że emeryci i renciści zaniżają średnią w GOP mniej niż w innych aglomeracjach — co z kolei oznacza, że osoby pracujące zarabiają tam porównywalnie jeszcze więcej niż w gOP.
Słabość gospodarcza GOP obciąża całe województwo. Śląskie spadło z drugiego najbogatszego regionu Polski (pod kątem PKB na mieszkańca) na czwarte miejsce, za mazowieckim, dolnośląskim i wielkopolskim, będąc dzisiaj ledwo ponad średnią krajową. Co gorsza, o ile reszta kraju dynamicznie się w ostatniej dekadzie rozwijała, śląskie notuje recesje co mniej więcej 3-4 lata.
Na plus należy zapisać fakt, że Katowicka Specjalna Strefa Ekonomiczna walczy o inwestycje, choć głównie są to inwestycje typu montownie i fabryki, z małą liczbą miejsc pracy dla osób po studiach — a do pracy w fabryce nikt się do GOP nie przeprowadzi, bo stosunkowo nisko płatne prace są dostępne w całym kraju.
Idźmy na całość i wyróżnijmy się
Jeśli jednak nie da się konkurować z innymi miastami dobrymi uczelniami, pięknymi miastami, a próby przyciągnięcia inwestorów nie idą aż tak dobrze, co można jeszcze zrobić?
Według mnie jedyną możliwą strategią, którą GOP powinien przyjąć, jest “pójście na całość” w przyciąganiu specyficznych kategorii nowych mieszkańców. Widzę tutaj przede wszystkim trzy filary takiej strategii.
Filar 1 - Obcokrajowcy
GOP już jest w tyle w przyciąganiu obcokrajowców i priorytetem lokalnych władz powinna być tego zmiana. Obcokrajowcy stanowią szansę, bo przyjeżdżając do Polski nie mają aż tak negatywnych uprzedzeń do GOP, ciągle jeszcze powszechnych wewnątrz kraju. Nie wiedzą też aż tak dobrze, jaki prestiż (a raczej jego brak) mają śląskie uczelnie.
Miasta GOP mogłyby wyjść naprzeciw imigrantom poprzez radykalne wyróżnienie się: stworzeniu de facto obszaru dwujęzycznego, polsko-angielskiego. Mam przez to na myśli np. zapewnienie anglojęzycznej obsługi w urzędach, rozkłady jazdy, anglojęzyczne drogowskazy i tym podobne.
Oczywiście takie działanie nie spowoduje masowego napływu obcokrajowców do GOP, ale z pewnością odbiłoby się jako pozytywne zagranie marketingowe. Możemy sobie wyobrazić, że np. nigeryjski przyszły student rozważający studia w Europie usłyszałby o mieście, w którym wszystko można załatwić po angielsku i przynajmniej zainteresował się GOP-em.
Filar 2 - LGBT i artyści
Historycznie, mniejszość LGBT i artyści pozytywnie wpływają na rozwój miast, w których pojawiają się ich skupiska. Najlepszym przykładem jest oczywiście San Francisco, które z drugorzędnego miasta stało się globalnym centrum innowacji dzięki połączeniu silnego przemysłu półprzewodników z kreatywnymi artystami i niestandardowo myślącymi osobami LGBT (silny przemysł półprzewodników był też w Teksasie, ale to jednak w zatoce San Francisco pojawiło się myślenie spoza schematu, które stworzyło współczesny internet).
W Polsce obydwie te grupy natrafiają na trudności. W przypadku artystów problemem są absurdalne w głównych miastach ceny mieszkań, które powodują wypychanie z nich środowisk artystycznych. Z kolei o nagonce na osoby LGBT prowadzonej przez rząd PiS oraz ciągle homofobicznej postawie sporej części społeczeństwa nie trzeba chyba nikogo przekonywać.
W GOP tymczasem są całe dzielnice niskiej jakości, ale bardzo tanich mieszkań. Doskonałym kandydatem na mekkę artystów jest Bytom — miasto wyjątkowo piękne, ale koszmarnie zaniedbane i na wpół opuszczone (ale przez to i tanie). Władze GOP powinny promować i ułatwiać osiedlenie się artystom w Bytomiu licząc na podobny efekt jaki to środowisko miało dla wielu amerykańskich dzielnic, jak nowojorskie Soho i Hells Kitchen, które dzięki staniu się mekką artystów i tym samym destynacją samą w sobie, stały się popularne i dzisiaj są jednymi z najbardziej pożądanych miejsc do życia w USA.
Podobny efekt ma społeczność LGBT i tworzone przez nią gay villages. Słynna na całym świecie dzielnica Castro w San Francisco była mocno zapyziała zanim stała się mekką dla gejów z całych Stanów uciekających przez prześladowaniem i brakiem akceptacji w rodzinnych stronach. Władze GOP powinny pojawiać się na paradach równości (burmistrz miasta partnerskiego Katowic, Kolonii, co roku bierze udział w katowickiej paradzie, ale prezydent Katowic już nie), ogłosić GOP strefą wolną od homofobii i wprowadzić programy wspomagające tę społeczność. Jest to o tyle pragmatyczne, że za osobami LGBT często podążają inwestycje — większość najbardziej cennych i innowacyjnych marek świata jasno podaje LGBT-friendliness jako jedną ze zmiennych, jakie biorą pod uwagę rozważając inwestycje zagraniczne. Władze GOP muszą się jednak pośpieszyć, bo włodarze innych miast zaczynają dostrzegać tę szansę — szczególnie Poznań i Warszawa próbują promować się jako miasta przyjazne LGBT.
Filar 3 - Mieszkania za darmo
Wreszcie, radykalnym pomysłem na ściągnięcie nowych mieszkańców do GOP byłby wielki program budownictwa komunalnego (lub adaptacji istniejących budynków). Każdy Polak poniżej 40. roku życia wie, jak trudno jest w Polsce godnie mieszkać. Mieszkania są zwyczajnie zbyt drogie: dwupokojowe mieszkanie w większości polskich aglomeracji to koszt minimum 400 tys. złotych. Przy dzisiejszych stopach, jest to marzenie nieosiągalne dla przytłaczającej większości młodych ludzi.
Program bezpiecznego wynajmu mieszkań z opcją dojścia do własności byłby dla wielu młodych Polaków wybawieniem. Nie musimy tu nawet teoretyzować, bo w GOPie były już pojedyncze projekty z podobnego zakresu: Mieszkanie+ i program Mieszkanie za remont.
W oddanym w ramach rządowego programu Mieszkanie+ kompleksie Nowy Nikiszowiec około 40% najemców było spoza Katowic, a 10% — spoza województwa śląskiego. Z kolei Mieszkanie za remont pozwala najemcom dojść do własności mieszkania z zasobu komunalnego gminy po jego remoncie i kilku latach płacenia czynszu. Podobny program działa też z powodzeniem w Bytomiu, zakotwiczając młodych ludzi w tych miastach.
Oczywiście, taki program byłby bardzo drogi. Jednak przynajmniej dla Katowic, Gliwic i Tychów powinien być do udźwignięcia, szczególnie jeśli jednocześnie udałoby się uzyskać pomoc rządową (np. poprzez nisko oprocentowane kredyty w BGK). Szczególnie Katowice mają ogromny budżet, w którym są miejsca na oszczędności — na przykład poprzez anulowanie nowego i zupełnie zbędnego stadionu dla GKS Katowice, który ma kosztować blisko 300 milionów złotych (800 mieszkań) lub ograniczenie dalszego wylewania asfaltu w każdym możliwym miejscu (również niemal 300 mln zł w na inwestycje drogowe w samym 2022).
Podsumowanie
Sytuacja demograficzna GOP jest zła i tylko się pogarsza. Jednocześnie jednak jest to region, w który w ostatnich dziesięcioleciach zainwestowano ogromne pieniądze, więc zarówno samorządy jak i rząd centralny powinny starać się uratować tę aglomerację od dalszego wyludniania się.
Powyższe strategie to tylko zaproszenie do rozmowy - rozmowy drastycznie potrzebnej w regionie, gdzie większość lokalnych elit gra dobrą minę do złej gry.
Bilans ludności to sposób określania liczby mieszkańców w okresach między spisami powszechnymi. W skrócie, bierze się populację wg spisu, dodaje co roku urodzenia i migracje do danej jednostki, a odejmuje zgony i migracje z tej jednostki. Różnice między bilansem a spisem wynikają głównie z niezaraportowanej migracji. Główny Urząd Statystyczny opiera się na danych meldunkowych, a jak wiadomo obowiązek meldunkowy jest powszechnie w Polsce ignorowany.
Uczciwie trzeba przyznać, że od Bytomia odłączył się Radzionków (po śląsku zwany Cidry), ale ta zmiana administracyjna odpowiada za maksymalnie ok. 15 tys. osób spadku.
300 mln zł = 800 mieszkań (zamiast stadionu) to jest 26 bloków (!!!) (5 kondygnacyjnych, 3 klatkowych). Łącznie zamieszkać tam mogłoby prawie 2400-3000 ludzi. To nie bywałe jak pieniądze są wydawane na bzdury a jednocześnie żywotny interes społeczny jest ignorowany. Proporcje są całkowicie zachwiane i odwrócone. Mieszkalnictwo powinno stanowić fundament każdego miasta.
Ad. 1 - bardzo dobry pomysł
Ad. 2 - potencjalnie dobry, ale moim zdaniem prawie, że niewykonalny. Po prostu ludzie są zbyt konserwatywni co widać w komentarzach nawet.
Ad. 3 - hmm. Drogi i ryzykowny, w wersji czynsz z dojściem do własności może coś da, ale nie zakładał bym się. Chyba, że wymierzony w mieszkających w okolicy młodych by nie migrowali.
Od siebie dodam Ad. 4 - używając "perswazji" ściągnąć filie zagranicznych uczelni. Nie muszą to być uczelnie topowe, ale niech będą przyzwoite i zaoferują zachodnie programy nauczania oraz naukę w języku angielskim. To taki sposób na obejście wad lokalnych uczelni.