Łódź - polskie anty-Detroit
Utrata przez Łódź statusu trzeciego największego miasta w Polsce wywołała falę komentarzy o zwijaniu się tego miasta. Ale sytuacja jest znacznie bardziej skomplikowana niż na pierwszy rzut oka.
Łódź, delikatnie rzecz ujmując, nie ma dobrej prasy. W powszechnej świadomości miasto kojarzone jest z bezrobociem, biedą i łowcami skór. Dlatego zaskoczeniem nie było, że kiedy najnowsze wyniki spisu powszechnego ujawniły, że Łódź spadła na czwarte miejsce w kraju pod względem liczby mieszkańców (za Wrocław), media podchwyciły temat. Adam Bednarek ze Spider’s Weba napisał “pocztówkę z umierającego miasta”, zaś w lokalnej Gazecie Wyborczej ukazał się wywiad z profesorem Piotrem Szukalskim z UŁ, w którym Łódź scharakteryzowano jako nieprzyciągającą nikogo, a szczególnie młodych.
Nie zgadzam się z tymi opiniami i mam za tym powody subiektywne, ale też obiektywne.
Łódź jest cool
Byłem w Łodzi tylko dwa razy w życiu: raz w odwiedzinach u mojego dobrego kolegi Michała, a drugi raz na jego ślubie. W obu tych przypadkach bardzo mi się w Łodzi podobało. Łódź ma podobną przemysłową historię jak mój rodzinny Górny Śląsk, ale jednocześnie jest zupełnie inna urbanistycznie — o ile na Śląsku mamy masę małych osiedli blisko siebie, o tyle Łódź jest pełnoprawnym, ogromnym (jak na polskie warunki) miastem, a to jest wartość nie do przecenienia. Już sam wjazd do miasta jest bardzo wielkomiejski, szczególnie w porównaniu z Krakowem, który jakoś zawsze mnie rozczarowuje.
Moje subiektywne odczucia dotyczące Łodzi tylko się poprawiają. Kiedy byłem tam pierwszy raz, Michał zabrał mnie na spacer po Śródmieściu, gdzie w pewnym momencie zapytał mnie, czy chcę poznać “prawdziwe łódzkie klimaty”, na co odpowiedziałem, że chętnie. Przeszliśmy więc ulicą Włókienniczą. To boczna ulica niedaleko słynnej łódzkiej Piotrkowskiej. Wtedy (a było to ok. 5-6 lat temu), klimat tej ulicy był taki, że szło się tam naprawdę z ręką na sercu, w oczekiwaniu nie czy, ale kiedy ktoś wyjdzie z nożem z bramy kamienicy, żeby troskliwie zapytać, czy mamy jakiś problem. Na Śląsku jest wiele zaniedbanych ulic i dzielnic, ale muszę przyznać, że Włókiennicza jakoś szczególnie zapadła w moją pamięć. Jakież więc było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłem zdjęcia Włókienniczej dzisiaj — ta ulica, jedna z wielu kompleksowo rewitalizowanych w ostatnich latach w stylu na woonerf1, w każdym górnośląskim mieście byłaby teraz salonem miasta.
W Łodzi widać także gołym okiem klasę kreatywną, czego nie widać aż tak dobrze w miastach górnośląskich. Historycznym przemysłem Łodzi jest włókiennictwo, czyli branża bardzo powiązana z kreatywnym przemysłem mody. Wydaje mi się, że ta moda leży w łódzkim sercu, bo naprawdę na ulicy widać ludzi ciekawie ubranych i bawiących się swoim stylem, nawet w porównaniu do o wiele większej i bogatszej stolicy. Nie ma wprawdzie takich danych w GUS, ale idę o zakład, że w Polsce liczba miejsc pracy w ogólnie pojętej kreacji mody jest właśnie najwyższa w Łodzi. Takiego czegoś brakuje przykładowo w GOP, gdzie poza muzyką branże kreatywne niemal nie istnieją.
Łódź jako polskie anty-Detroit
Ale moje subiektywne odczucia to jedno, a dane to drugie. Z powodu stale zmniejszającej się liczby ludności Łódź jest od lat nazywana “polskim Detroit”. Dla niezorientowanych: Detroit to dawna stolica przemysłu samochodowego w USA, które z powodu upadku tegoż przemysłu, suburbanizacji i biedy drastycznie wyludnia się od lat 60-tych. Miasto jest dzisiaj właśnie podobnej wielkości do Łodzi, mimo że w latach 50-tych miało niemal 2 mln mieszkańców. I chociaż Łódź i Detroit faktycznie mają podobne problemy (upadek głównej gałęzi przemysłu), to w rzeczywistości ich problemy demograficzne są dokładnie odwrotne.
W każdym mieście zmiany liczby ludności wynikają z dwóch czynników: przyrostu (lub ubytku) naturalnego i salda migracji. W niektórych miastach (np. Warszawie) oba czynniki są dodatnie; w innych (np. GOP) oba są ujemne. Wreszcie w niektórych przyrost może być dodatni, a saldo ujemne, lub na odwrót. W takich przypadkach o tym, czy miasto będzie rosło czy malało decyduje, który z tych czynników jest silniejszy. W przypadku aglomeracji Detroit, mamy do czynienia ze spadkiem liczby mieszkańców, ponieważ ubytek mieszkańców z powodu migracji jest znacznie większy niż ich przyrost dzięki przewadze urodzeń nad zgonami.
W Łodzi jest dokładnie na odwrót. Saldo migracji dla aglomeracji łódzkiej jest od lat dodatnie, natomiast spadek ludności w tej aglomeracji wynika wyłącznie z wyjątkowo niekorzystnego stosunku urodzeń do zgonów.
Nie chcę lekceważyć tego bardzo dużego ubytku naturalnego. Przez najbliższe dziesięciolecia niekorzystna struktura wiekowa Łodzi będzie powodowała kontynuację spadku liczby mieszkańców (o ile do Polski nagle nie zacznie co roku imigrować po 200-500 tys. ludzi). Jednak dzisiejsze władze miasta nie mogą nic za to, że łodzianki w latach 70-tych i 80-tych nie wyszły za mąż i nie miały dwójki dzieci jak wrocławianki czy krakowianki w tamtym czasie.
Widać to doskonale na wykresie rozkładu wieku mieszkańców Łodzi i Wrocławia. Według najnowszych danych, te miasta mają niemalże taką samą liczbę ludności. Jednak we Wrocławiu jest o wiele (20%) mniej osób starszych. Nawet zakładając podobną śmiertelność między tymi miastami (co nie jest do końca właściwe, bo łodzianie umierają szybciej z powodu gorszego standardu życia), przez następne 20-25 lat w Łodzi zawsze będzie o ok. 20% więcej zgonów niż we Wrocławiu.
Oczywiście, na powyższym wykresie widać też, że we Wrocławiu jest niewspółmiernie więcej ludzi młodych (po nawet 40% więcej niż w Łodzi). Bierze się to oczywiście z tego, że Wrocław bardzo skutecznie ściąga młodzież na studia, która potem się w tym mieście osiedla (a w mniejszym stopniu także z tego, że ludność na Ziemiach Odzyskanych była 30 lat temu znacznie młodsza niż w Polsce centralnej).
To, że Wrocław ściąga ich tak dużo nie znaczy jednak, że Łódź ich nie ściąga, jak twierdzi profesor Szukalski w wywiadzie dla Gazecie Wyborczej. Jak widać na wykresie poniżej, aglomeracja łódzka ściąga osoby w wieku 20-34 lata, których napływ z nawiązką wystarcza do przeważenia odpływu migracyjnego osób w innych grupach wiekowych — saldo migracji ogółem wyniosło +513 w 2021.
Jeśli w Polsce jest Detroit, to raczej jest nim aglomeracja śląska, gdzie mizerny napływ młodych ludzi jest niwelowany przez wielokrotnie większe odpływy osób w starszych grupach wiekowych (nawiasem mówiąc faktycznie dokładnie tak samo jest w Detroit, do którego sprowadzają się młodzi ludzie z Michigan, ale często awans wiąże się z przeprowadzką chociażby do Chicago).
Co dalej z Łodzią?
Czy to znaczy, że depopulacja Łodzi się zatrzyma? Niestety, nie. Ubytek naturalny jest naprawdę szalenie silny i w najbliższych latach tylko się nasili, wraz z masowym wymieraniem roczników powojennego boomu. Myślę, że za jakieś 25 lat Łódź będzie miastem około 450-500 tysięcznym.
Jednak ubytek ubytkowi nierówny. W przypadku Łodzi nie mamy do czynienia z sytuacją “ostatni gasi światło”, z jaką mierzy się na przykład Zabrze. Jest tak dlatego, że Łódź ma stały napływ młodych ludzi, którzy “zasypują” (choć w niewystarczającym dzisiaj stopniu) dziurę spowodowaną wymieraniem starszych roczników. Warto zauważyć, że wspomniane przeze mnie dane obejmują tylko migracje wewnętrzne rejestrowane przez GUS. Jako zasadę można przyjąć, że faktyczne (nierejestrowane) migracje są nieco silniejsze w którąkolwiek stronę, w którą idą migracje rejestrowane, a także że migracje obcokrajowców są podobne do migracji Polaków, przynajmniej jeśli chodzi o duże aglomeracje miejskie.
Łódź staje się też modna. Już 10 lat temu znalazła się na liście miejsc do odwiedzenia New York Timesa, w 2019 rekomendował ją słynny przewodnik Lonely Planet, a rok temu brylowała na liście brytyjskiego Guardiana. Można powiedzieć, że co z tego, to rankingi turystyczne, a nie życia — ale miasta turystyczne (ale nie zbyt turystyczne) zyskują na atrakcyjności dzięki stałym napływie pieniędzy z zewnątrz, poszerzającym chociażby ofertę gastronomiczną.
W najbliższych dziesięcioleciach imperatywem polskiej polityki ludnościowej powinno być sprowadzanie kompatybilnych kulturowo imigrantów i z powodu koszmarnego stanu naszej demografii, będą musiały to być rocznie setki tysięcy ludzi. Część z nich trafi do Łodzi, łagodząc skutki wyludniania się kraju i miasta. Jednak polityka miejska Łodzi dla odmiany musi skupić się na koncentracji ludności i aktywności biznesowej w zwartej, centralnej części miasta, zamiast rozlewania się miasta na boki. Jest to konieczne, żeby koszty utrzymania infrastruktury w Łodzi nie były na tyle wysokie, że w połączeniu z mniejszą liczbą ludności okażą się nie do udźwignięcia przez miasto — to już powoli dzieje się w niektórych miastach w kraju (Bytom to najbardziej jaskrawy przykład, ale nie jedyny). Obserwując z daleka, wydaje się, że władze miasta zaczynają zdawać sobie z tego sprawę i podnosić atrakcyjność śródmieścia poprzez remonty ulic i kamienic, uspokajanie ruchu i inwestycje publiczne.
Detroit upadło, bo młodzi ludzie i biznes zaczęli z niego uciekać, a zmniejszająca się liczba mieszkańców mieszkała na coraz większym obszarze w ramach rozlewania się miasta i aglomeracji. Łódź nie jest dzisiaj Detroit, ale jej elity muszą uważnie starać się, żeby nigdy Detroit nie została.
Woonerf to coś pomiędzy deptakiem a osiedlową ulicą. Teoretycznie w Polsce jest znak “strefa zamieszkania”, który postawiony powinien tworzyć coś, co jest woonerfem, ale w praktyce w naszym kraju raczej nie zdarza się, żeby w strefie zamieszkania samochody stały zaparkowane tylko w wyznaczonych miejscach (a nie na trawnikach, chodnikach i nie wiadomo gdzie jeszcze) i żeby samochody ustępowały pierwszeństwa pieszym na drodze.
No to tak: wstęp bardzo ładny i cieszy, gdy czyta się, że ludziom sie w Łodzi podoba. Tylko jest też takie powiedzenie: "wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma". Ja bywam w różnych miastach i też z reguły "bardzo mi się podoba". Nie punktuje złych rzeczy, a staram się cieszyć tym krótkim czasem, kiedy jestem gdzieś indziej i po prostu odwiedzić ciekawe miejsca. Najczęściej centrum :) Druga rzecz: wyludnianie się miasta. To już było i nie wróci więcej. Samo miasto się wyludnia, ale napływ ludzi do aglomeracji jest dodatni. No może dlatego, że zabudowują się przedmieścia. Właściwie to nie są przedmieścia w tradycyjnym ujęciu, ale jakieś twory osiedlowe między polami. Bolączka całego kraju. Tańsze grunty podmiejskie, odrolnianie działek plus fatalne prawo i mamy to co mamy. Jest to problem - juz nie mówię, że komunikacyjny, infrastrukturalny i krajobrazowy, ale ekonomiczny (chyba ekonomiczny, chodzi o dochody gminy). Miasto realizuje duże inwestycje (Zielone Polesie i remonty w tej dzielnicy, remonty dużych ulic, remont całego! śródmieścia, które małe nie jest, dworzec fabryczny i kopanie tunelu pod miastem - tu chyba tylko partycypuje, bo to inwestycja kolejowa tez jest - nie wiem dokładnie jak się finanse dzielą; wcześniej tunel w-z, tzw "rów Zdanowskiej"), a wpływy do budżetu coraz mniejsze... mam wrażenie, że prognoz demograficznych nikt nie analizuje. Miasto już jest jednym z najbardziej zadłużonych w kraju. Zmieniła się też specyfika pracy: mozna pracować zdalnie coraz częściej - nie trzeba być na miejscu, w mieście i to powoduje, że ludzie albo wracają do rodzinnych domów albo osiedlają się poza miastem, na "łonie natury" (przynajmniej tak im się wydaje). Trzecia rzecz: tożsamosć miasta i mieszkańcy. Dziedzictwo - to już tylko na papierze. Wiele kompleksów fabrycznych zostało zniszczonych, drugie tyle popadło w ruinę i zaraz "pójdzie" do wyburzenia. Pozostaje cieszyć się, gdy deweloper kupuje wielką działkę pofabryczną, nastawia bloków ile się zmieści i zostawi jeden mały budyneczek ceglany, gdzie lokuje stację transformatorów. Jest rewitalizacja - jest. Dziedzictwo zachowane - zachowane. Smutna prawda. Jest kilka wielkich kompleksów (Manufaktura - niech konserwator się wypowie, co tam się działo; kompleks Scheiblera) i to wszystko. Nie na darmo Łódź od wielu lat szuka pomysłu na siebie, bo fabryki znikają w zastraszającym tempie. Miasto nie potrafiło wykorzystać potencjału miejsca i do tej pory nie potrafi. "Łodź - miasto akademickie", "Łódź - miasto przemysłów kreatywnych", "Łódź - miasto nowoczesnych technologii" itd., co parę lat nowa strategia. Ludzie nie czują się związani z miejscem, bo przemysł włókienniczy to był brutalny przemysł, ciężka praca, zarobki marne, więc jak tu kochać te kompleksy fabryczne? Pokolenie mojej babci, które właśnie odchodzi, a dużo z tych ludzi było związanych z przemysłem włókienniczym - nie rozpływa się nad przeszłością. I taki wzorzec przekazało swoim dzieciom. Jeśli choć trochę nie kochasz swojego miasta albo miasta, do którego przejeżdżasz i jego historii - nie będziesz o to miasto dbać i nie będzie ci zależeć. Wiele rzeczy nie będzie miało dla ciebie wartości i zostanie zniszczonych. Łódź - to miasto zorpierdziel - źle skomunikowane (nie do naprawienia teraz), ze słabymi przestrzeniami publicznymi (tak, wiem mamy jedyny w swoim rodzaju układ ulic w szachownicę), zbyt dużymi kwartałami śródmiejskimi, co powoduje dodatkowe paraliże, z zaczętymi jakimiś planami przebudowy w latach 50 i 60 ubiegłego stulecia (Bałuty - największa dzielnica Łodzi, de facto zajmuje chyba pół miasta i wygląda jakby wybuchła tam bomba) i nie skończonymi oczywiście, no i z nowymi inwestycjami, które pudrują toczący się wewnątrz grzyb.
Dla jasności - GOP jest aglomeracją czy konurbacją? Stawianym raczej na to drugie, to trochę różni to od Detroit.